top of page

Skąd właściwie wziął się Gibbs?

Obudziłem się pewnego dnia w świecie, w którym popularnym wokalistą jest Gibbs. Nie pamiętam, jaki to był konkretnie dzień, nie pamiętam też, czy jakiekolwiek wydarzenie go zwiastowało. Trzeba jednak przyznać, że świat ten nie jest taki zły.


fot.: Wojciech Ochocki


Ciężko znaleźć osobę, która nie była zszokowana, kiedy okazało się, że najpopularniejszym artystą w kraju jest nie Sanah, Dawid Podsiadło, czy nawet Kizo, a… Gibbs ze Śląska. Faktem jednak było, że we wrześniu tamtego roku serwis YouTube jasno zakomunikował, że najchętniej słuchanym w Polsce twórcą jest właśnie Mateusz Przybylski. Miejsce w TOP10 Spotify ugruntowane ma, zdawać by się mogło, permanentnie, a diamentowa płyta dla postawionego na jego barkach „DopeHouse Mixtape” to idealne ukoronowanie drogi na szczyt. Jak ta droga jednak przebiegała?


Wydawać by się mogło, że nie trzeba nikomu tego przypominać, ale może jednak warto, zważywszy na tempo, w jakim rozwija się kariera Gibbsa. Pierwsze kroki w przemyśle muzycznym stawiał jako producent. Początek kariery miał prozaiczny, wpisujący się w kanon muzyki hip-hopowej. Nierozumiejący hip-hopu ojciec, problemy w szkole, debiutanckie bity na niedomagającym sprzęcie – o tym wszystkim Gibbs opowiadał w wywiadzie dla Estrada i Studio. Jako dziecko uczył się gry na gitarze, obracał się na undergoundowej scenie częstochowskiej muzyki rockowej, by w końcu zafascynować się rapem. W okolicach 2010 roku kolega pożyczył mi płytę „Tylko dla dorosłych”, którą nagrał O.S.T.R. i nie mogłem uwierzyć, jak to zostało zrobione. – wspomina w rozmowie z czasopismem. Zbiegło się to z pobraniem pierwszego FL Studio, co podraszone wykształceniem muzycznym i zajawkowym zapałem pozwoliło szybko zlepić demówki do rozsyłania wytwórniom.


Te jednak nie były przychylne, a na pewno nie zainteresowane. Pierwsza szansa na wypłynięcie pojawiła się dopiero, kiedy paczkę bitów otrzymał Kali. Choć nie był zachwycony jakością brzmienia, to przypadły mu do gustu pomysły Gibbsa. 19-letni ówczas producent pojechał więc do Zabrza, by poświęcić się pracy nad albumem „Sentymentalnie”. W międzyczasie jego bity pojawiły się na debiutanckim projekcie Ganja Mafii „Wiesz co się kruszy”. Album duetu Kali Gibbs pokrył się platyną, co dla tak młodego i nieobytego producenta musiało być ogromną gratyfikacją.


W latach 2014-2015 głównie kojarzyło się Gibbsa jako ganjamafijnego producenta, niewychylającego się zbytnio poza to grono. Zdarzały się jednorazowe placementy u wczesnego Sariusa, czy na „Egzotyce” Quebonafide (za utwór „Bollywood” należy się Gibbsowi pochwalny artykuł raz w miesiącu!), ale faktem jest, że rok 2016 nie obserwował zbyt prężnego rozwoju artysty. Wszystko zmieniło się w 2017, kiedy to przysiedli z Sariusem na dłużej i wzajemnie wciągnęli się do mainstreamu już na stałe.


O Sariusie mówi się, że nikt nie miał mocniejszej serii wydawniczej niż on. Między „Gdzieś to już słyszałem mixtape”, a „Wszystko co złe” nie ma słabej płyty, a i można zaryzykować stwierdzenie, że słabego numeru też nie znajdziemy. Pięć projektów w topowej formie rapera Sarius, trzy z nich wyprodukowane przez Gibbsa. Ta współpraca ustawiła producenta w dogodnej pozycji finansowej. Postawił na rozwój własnej marki – DopeHouse Studio, a później i Label zaczęły zaznaczać swoją pozycję na rapowej scenie. Sygnowany tą nazwą mixtape niedawno otrzymał diamentowe wyróżnienie za sprzedaż ekwiwalentu 150 tysięcy kopii.


Co jednak z samym Gibbsem? Dalej działał jako producent, w 2021 wraz z favstem wydali nakładem QueQuality producencką płytę „Hample” z hitowymi „dddd” czy „ztb”. Już tam jednak Gibbs nie działał jedynie w roli producenta. Okazało się, że zamiłowanie do muzyki, jakie przejawiał już od dziecka pchać go będzie również do funkcji frontmena. Na początku swojej przygody wokalnej śląski artysta kładł refreny na projektach zespołu Fonos, ściśle powiązanego z Ganja Mafią. Pierwszy raz głos Mateusza Przybylskiego usłyszeć mogliśmy końcem 2015 roku, kiedy to ukazał się album „Klasyka Gatunku”, gdzie udzielił się trzykrotnie jako wokalista.


Jego śpiew pojawiał się na kolejnych produkcjach kolektywu GM, z grupą Fonos związał się na tyle blisko, by w końcu wejść oficjalnie w jej szeregi za sprawą płyty „Lidokaina”. W świadomości masowego słuchacza przedstawił się jako wokalista dopiero za sprawą utworu „Restart” Shelleriniego, który po czterech latach od premiery zbliża się do 50 milionów wyświetleń na YouTube. W dzień premiery tego singla można było spotkać się z pytaniami, czy to jego pierwszy raz wokalnie. Może i nie pierwszy, ale też na pewno nie ostatni.


W 2020 roku już nikt nie miał wątpliwości, że Gibbs śpiewa, i to śpiewa bardzo dobrze. Album z Kacprem HTA i Fonosami, pierwsze single z Hampli i gościnki u artystów z QQ powoli przyzwyczajały nas do rzeczywistości, w której Bedoes nie jest jedynym Przybylskim, jakiego ludzie słuchają. Powoli rysował się na horyzoncie debiutancki, solowy album, którego single niemalże z miejsca robiły milionowe wyświetlenia. Do tego „Połączenia” z Opałem, „Hample”, „Dopehouse Mixtape” – tych projektów już chyba zwyczajnie nie trzeba przedstawiać. Tak oto znajdujemy się końcem 2023 roku w miejscu, w którym Gibbs platynę dla drugiej solówki robi w preorderze, ale w sumie to nie powinno go to już ruszać, bo na 11 podpiętych pod jego ksywę longplayów każdy jest conajmniej złoty, a ponad połowa platynowa. Jeśli natomiast chcielibyśmy złożyć z tego jeszcze bardziej hiperboliczną statystykę, to po podliczeniu wszystkich wyróżnień wychodzi nam, że płyty Gibbsa sprzedały się łącznie w liczbie 390 tysięcy kopii, co średnio daje nam platynę na album.


Jest to swego rodzaju fenomen – nie pamiętamy żadnych afer z udziałem Gibbsa, żadnych agresywnych kampanii marketingowych, żadnych kontrowersyjnych klipów. Pamiętamy jedynie, że kiedyś produkował bity, a potem zaczął robić refreny, które nuci pół polski. Patrząc na drogę i kamienie milowe, jakie osiągał producent, naprawdę ciężko powiedzieć, że na swój sukces zapracował czymkolwiek innym niż własną, ciężką pracą i talentem. Oczywiście, swoje zrobiły też znajomości, ale przecież nie zdobył ich przez to, że Kali się lubił z jego ojcem – nie, wręcz przeciwnie. Od zawsze do współpracy z Przybylskim ciągnęły ludzi umiejętności i pasja. Niemalże romantycznie brzmi historia chłopaka, który z tak nieskazitelnym wizerunkiem osiągnął taki sukces. Oby ta historia trwała w najlepsze!


Comentários


bottom of page